Marketing literacki - porady #4 (Indie Writer - Zawodowiec)

W ostatni weekend czerwca pojawiłem się na wrocławskich Dniach Fantastyki. Oprócz spotkań z redakcją „Coś na Progu” oraz prelekcji nawiązujących do Tequili wziąłem udział także w panelu dyskusyjnym na temat self-publishingu i miałem przyjemność prowadzić krótki warsztat z zakresu współczesnych form promocji książki. Na spotkania dziennikarsko-wydawnicze przyszła jak zwykle nieduża grupa odbiorców. Na prelekcji o fenomenie kobiecych heroin w literaturze i komiksie ludzie ledwo mieścili się w sali, w której nie było czym oddychać. Standard, przy czym – to prawdopodobnie na prelekcji o heroinach na sali znalazło się więcej młodych ludzi, którzy piszą do szuflady, chcą tworzyć dla szerokiej publiczności i wydawać. 



Z dyskusji o self-publishingu niestety niewiele wynikło. W rozmowie wzięli udział pisarze: Marcin Rusnak (Wrocławiu, dlaczego nie doceniasz kolejnego znakomitego pióra ze swego miasta?!), Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz, nieznany mi wcześniej self-publisher Simon Zack oraz młody redaktor z wydawnictwa Zysk, pan Tomasz Zysk. Moderacja dyskusji była na poziomie zerowym, ale w końcu – mniej, lub bardziej gremialnie, stwierdzono, że self-publishingu nie można traktować zbyt poważnie, że zarobek z tego żaden, a problemów zjawisko samowydawania może nastręczyć wiele, bo wkrótce zaleje rynek kiepskimi tytułami. 

Całkowicie się z tymi wnioskami nie zgadzam.

Samowydawanie należy taktować poważnie choćby dlatego, że stosunkowo niedawno Grupa PWN uruchomiła profesjonalny portal dla self-publisherów – Rozpisani.pl. Każdy autor może wykupić za pomocą tej platformy profesjonalną korektę, redakcję i tłumaczenie książki na język obcy. PWN jest w stanie Waszego ebooka bez problemu wprowadzić do księgarni Amazon. Możecie także skorzystać z cyfrowej drukarni, pomocy w zakresie promocji oraz (co ważniejsze!) – z systemu dystrybucji firmy Azymut, nierozerwalnie z PWN związanej. Oczywiście – wszystko ma tutaj swoją cenę, ale co warto zaznaczyć, autorzy nie tracą praw do swojej publikacji, nikt ich nie zmusza do druku 2000 egzemplarzy, które zalegają w magazynie, a korzystając z dystrybucji poprzez Azymut zgadzamy się oddać temu podmiotowi 45% od ceny okładkowej książki (jest to mimo wszystko mniej, niż w przypadku standardowych rozwiązań dystrybucyjnych). Czy można na tym zarobić? Tak, ale kwestia ta łączy się z odpowiedzią na pytanie, czy self-publishing nie zagraża rynkowi książki zalewem miernych publikacji. 

Zalew może nastąpić – to prawda, ale wszystko wskazuje na to, że należy to zjawisko uznać za niegroźne. Dlaczego? Po pierwsze – tylko niewielką grupę niezależnych autorów będzie stać na profesjonalny self-publishing (np. z pomocą Rozpisanych), a po drugie – rynek wszystko błyskawicznie zweryfikuje. Nie chodzi o to, że dzisiejszego odbiorcę ciężko namówić na zakup bubla. Problemem jest raczej niewiedza na temat skutecznego promowania książki w Polsce. Oto najskuteczniejsza zapora stojąca na drodze fali literackiej miernoty self-publishingu. 

W 1950 roku powieść Advice and Consent, Allen Dury spędziła na liści bestsellerów w USA ponad 57 tygodni. Dziś książki takich pisarzy jak Stephen King utrzymują się na niej zaledwie przez kilka tygodni. Powodem tego zjawiska jest zalew nowych, nieustannie wydawanych tytułów. To zaś oznacza, że dziś dla pisarza problemem nie jest to – czy ktoś mnie wyda, ale raczej odpowiedź na pytanie – co zrobić, aby dobrą, wydaną przeze mnie książkę ktoś w ogóle zauważył i kupił? 

Polscy niezależni autorzy, przynajmniej tymczasem – piszą kiepskie książki, wydają je nieprofesjonalnie i nie mają pojęcia o tym, jak o nich opowiadać potencjalnemu odbiorcy. Dlatego właśnie życie takich self-publishingowych tytułów jest tak samo krótkie jak muszek owocówek. Dlatego też, ubolewam nad tym, że na Dniach Fantastyki na panel o heroinach przyszedł tłum, a na warsztat z zakresu promocji książki 10 osób (w tym jedna, która nazwała dzisiejsze techniki promocji książki - manipulacją).

Zagrożenia zatem nie ma. Jest natomiast nadzieja na to, że część osób doskonale wykorzysta nowe narzędzia oddane w ręce pisarzy. Self-publishing może odpowiadać za wydanie znakomitych, niszowych pozycji dla dwóch-trzech tysięcy wiernych czytelników. Wielki wydawca nie zainteresuje się „małą książką”, ale zdolny i odpowiednio wyedukowany self-publisher może z powodzeniem żyć z takiej niszowej działalności wydawniczej. 

Cieszę się, że wielcy – jak PWN/ Azymut – dostrzegają nowe możliwości rozwoju rynku i zarobienia na nim pieniędzy. Świat wydawniczy cały czas się zmienia. Amazon dopiero co wypuścił swojego smartfona - Fire Phone (badania pokazują, że coraz więcej ludzi czyta z ekranów telefonów. Czytają częściej od oglądania wideo i prawie tak samo często jak w przypadku słuchania muzyki). Co więcej – największa
księgarnia na świecie właśnie wprowadziła możliwość czytania ebooków w abonamencie (dostęp do 600 000 tytułów w cenie 9.99$ miesięcznie – wciąż jeszcze tytułów nie najnowszych i objętych pewnymi ograniczeniami, ale jednak...). 

Wiemy, że Amazon walczy z wielkimi wydawcami pokroju Hachette, w związku z proponowanymi przez nich cenami ebooków. W końcu pojawiły się jakieś konkrety na ten temat. Na forum Kindla, Amazon napisał 30 lipca, że chciałby, aby cena większości ebooków wynosiła 9.99$. Z tego 30% miałoby trafiać do Amazonu, 35% do autora i 35% do wydawcy. Amazon zauważa, że ceny ebooków w rodzaju 14.99$, czy 19.99$ są przesadzone. Książki elektronicznej nie dotyczą bowiem koszty druku, magazynowania i transportu. Amazon stwierdził także, że Hachette zbyt mało płaci swoim autorom... Kalkulacja Amazonu jest prosta. Jeżeli czytelnicy kupują 100 000 kopii danego ebooka za 14.99$, to za 9.99$ zeszłoby tego samego tytułu 174 000. Bezos uważa, że ceny ebooków muszą być niższe, aby książka elektroniczna mogła konkurować z mobilnymi grami, telewizją, filmami, Facebookiem, blogosferą i darmowymi serwisami informacyjnymi w sieci. 

Hachette już wcześniej zaleciło czytelnikom bojkot Amazonu i kupowanie wydawanych przez koncern książek w innych księgarniach, a na początku lipca, Mochael Pietsch (Book Group CEO z Hachette) mówił na łamach New York Timesa, że w całym tym sporze, Amazonowi chodzi jedynie o zarobienie większej ilości pieniędzy. Bezos odpowiada, że chodzi o sprzedanie większej ilości książek, na czym powinni zarobić wszyscy zainteresowani. 

Obserwując to, co się dzieje na polskim i zagranicznym rynku książki widać, że przed pisarzami nieustannie otwierają się nowe możliwości dotarcia do odbiorców (książka na smartfonie, książka w abonamencie, niższe ceny ebooków, profesjonalne platformy self-publishingowe). Trzeba tylko nauczyć się z nich korzystać i nawet w internecie, gdzie każdy może pisać o wszystkim – być profesjonalistą. 

Link do badań na temat użycia smartfonów:

Komentarze

  1. Trochę szkoda, że tak małe było zainteresowanie tematem wśród autorów piszących do szuflady. Może to wynikać z faktu, iż większość osób czeka na przysłowiowe odkrycie, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce i nagabywać kogo trzeba. Z drugiej strony jest pewien lęk przed self-publishingiem: "Skoro im zapłacę, to jakie jest prawdopodobieństwo, że na tym nie skończą się ich starania, skoro już zarobili". Zalewu kiepskiej literatury bym się nie spodziewała i zgadzam się ze stwierdzeniem, że to czytelnicy zweryfikują, jednak by ta lepsza nie zaginęła, pisarz powinien być też dobrym fachowcem od reklamy. Moim zdaniem praca autora nie kończy się na napisaniu powieści, ale polega także na umiejętnym wypromowaniu się.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Zapłacenie im" - szczególnie jeśli idzie o druk na żądanie sprawia, że nie tracimy praw do książki i nie blokujemy jej sobie na lata... oraz - co równie ważne, nie zostajemy zmuszeni do podpisania umowy na wyprodukowanie nakładu 2000 sztuk, z czego ponad połowa będzie zalegała na magazynie. Drukujemy tyle sztuk, na ile jest zapotrzebowanie i zarabiamy na tym więcej, niż w przypadku klasycznej umowy wydawniczej. Kontrolujemy sytuację. Natomiast na "ich starania" nie liczyłbym za bardzo. Szczególnie w przypadku self-publishingu - starania należą do autora. Od zewnętrznego podmiotu należy wymagać jedynie skutecznej dystrybucji. Książka musi być dostępna. I tutaj zgadzam się z tym, że pisarz musi być specem od promocji i kreowania wizerunku. Jeżeli takim specem nie jest (i nie chce być, jak w większości przypadków), musi znaleźć specjalistę, który będzie z nim nad tym pracował za procent od sprzedaży. Potrzebny jest mu zatem agent literacki, który bardziej niż na sprzedaży praw do publikacji, zna się na promocji książki i pisarza. I właśnie w tę stronę wszystko to obecnie zmierza.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za ten artykuł. Szukałem właśnie potwierdzenia, czy self-publishing jest istotnie taką rewolucją jak słyszałem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Warto samowydawanie dobrze wykorzystać. Nowy kanał kontaktu z odbiorcami, pozwalający autorom lepiej zadbać o własne interesy. Hell yea!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Polecam książki z księgarni Legimi: Brad Stone - "Sklep, w którym kupisz wszystko. Jeff Bezos i era Amazona"

Polecam książki z księgarni Legimi: Arturo Perez-Reverte, "Ostatnia bitwa Templariusza".

Polecam książki z księgarni Legimi: Bożena Fabiani "Gawędy o sztuce" wiek XV-XVI