Jakiś homar tu nadchodzi! (Pulpowo na maksa #2)
Sensacyjne, kryminalne i przygodowe -
tanie opowieści, najpierw nazywane penny dreadfuls, czy dime novels, a
później od rodzaju papieru, na którym były drukowane, pulp magazines
(papier ten szybko żółkł i niszczał), dostarczały rozrywki swoim
czytelnikom przez niemal sto dwadzieścia lat. Ostatecznie pokonane przez
ograniczenia w dystrybucji papieru spowodowane II Wojną Światową, nigdy
już nie powróciły w wielkim stylu na rynek. Patrząc po tylu latach na
ich krzykliwe okładki i kiczowate nazwy uśmiechamy się do siebie i
prychamy z pogardą. Zapominamy bowiem, że gdyby nie teksty drukowane w
pulp magazines, nie dane byłoby nam cieszyć się ani powieściami
Chandlera, ani opowiadaniami Howarda, czy Lovecrafta. Gdyby nie one,
prawdopodobnie nie podskakiwalibyśmy na kinowym fotelu, oglądając
kolejną część przygód Batmana, czy kolejną odsłonę Koszmaru z Ulicy Wiązów albo Halloween. W telewizji nie leciałby Star Trek i Dr Who, a BBC nie produkowałoby znakomitych słuchowisk radiowych realizowanych w duchu tradycji Wojny Światów.
W czasach, w których bezwzględnie wytyka się różnice pomiędzy tak zwaną
kulturą wysoką, a niską, twórcy zdają się zapominać o tym, że nie są
wcale nowymi Prometeuszami, a zaledwie dłużnikami przeszłości, której
warto czasem złożyć hołd.
Mówi się, że komiksowe historie o super bohaterach są bękartami,
odrzutem i pozostałością po erze pulpowych magazynów za grosik. No cóż,
być może właśnie dlatego tak bardzo lubię czytać komiksy. Dlatego też z
radością kupuje kolejne historie tworzone przez Alana Moore'a, Gartha
Ennisa, czy ostatnimi laty, Mike'a Mignolę. Bo jeśli ktoś pokusiłby się o
znalezienie bezpośredniego łącznika pomiędzy złotym wiekiem pulp
magazines, a współczesnym komiksem, to prawdopodobnie Mignola narodził
się właśnie po to, aby taki łącznik stworzyć.
Mignola,
człowiek, który jak sam twierdzi – zawsze chciał rysować wielkie małpy,
stworzył całą galerię pulpowych postaci, począwszy od Piekielnego
Chłopca, przez wszystkich członków B.P.R.D. (lub B.B.P.O.), po klasyczne
czarne charaktery w rodzaju zabutelkowanego mózgu, który należał do
szalonego naukowca. Artysta odrobił pracę domową zajmując się także
opowieściami o takich sławach, jak Doc Savage, Conan Barbarzyńca i
Batman, ale jego szczytowym osiągnięciem, jeśli chodzi o nawiązania do
złotego wieku pulpy, było niewątpliwie stworzenie od podstaw postaci
niezłomnego... Homara Johnsona.
Homar, który po raz pierwszy pojawił się w dodatkowej historii, opublikowanej oryginalnie w zeszycie, pt. Hellboy: Box Full of Evil,
zyskiwał stopniowo coraz większą popularność wśród fanów serii o HB.
Odgrywał również znaczącą rolę w kolejnych przygodach członków B.P.R.D.,
a od niedawna zaczęły chodzić słuchy, że ma się pojawić także w
trzeciej części kinowych przygód czerwonego rogacza, a w jego rolę
wcieli się sam Bruce Campbell (ulubiony aktor, chętnie nawiązującego do
pulp tradycji, reżysera Sama Raimiego). Lobster szybko podbił serca
fanów. W 2009 roku ukazała się pierwsza powieść o jego przygodach, a ja
chciałbym przybliżyć Wam poświęconą mu serię komiksów pt. The Iron Prometheus, która niestety wciąż jeszcze nie została wydana w Polsce.
Dla tych, którzy nie orientują się w sytuacji – Homar Johnson to
zamaskowany bohater, który w Ameryce lat 30tych bezwzględnie rozprawiał
się z przestępcami, przemytnikami i szpiegami obcych państw, a kiedy
wybuchła II Wojna Światowa, przerzucił się na kasowanie nazistów.
Charakterystyczne cechy Lobstera, to jego zamiłowanie do stosowania
przemocy, częste użycie broni palnej, świecące gogle i chyba
najważniejsze – znak homara, który Lob potrafi wypalać dłonią na czołach
pokonanych przestępców (zupełnie, jak inna pulpowa postać komiksowa -
Night Raven). Sukcesywnie rozwijana przez Mignolę historia Homara, co
rusz podrzuca nam nowe fakty z jego życia. Dowiadujemy się między
innymi, że amerykańskie władze niejednokrotnie zaprzeczały jego
istnieniu, a on sam z racji rosnącej popularności trafił do drukowanych w
latach 40tych i 50tych pulp magazines, tanich seriali telewizyjnych i
kinowych potworków kategorii B, w których zmagał się już nie tylko z
wrogimi mocarstwami, ale także z samym diabłem, czy spersonifikowaną
śmiercią (zresztą, ze sporym powodzeniem!). Prawdziwą tożsamością Homara
był podobno William Johnson, miliarder na wózku, nieustępliwy człowiek
sukcesu i wielki patriota, którego fortuna oparła się kryzysowi. Jak
zatem łatwo zauważyć, Lobster to mieszanka tego, co uwielbiamy w
historiach z Philipem Marlowem, Brucem Waynem i Jamesem Bondem w rolach
głównych.
Seria The Iron Prometheus
składa się z pięciu części stworzonych przez Mike'a Mignolę
(scenariusz), Jasona Armstronga (rysunek) i Dave'a Stewarta (kolory).
Fabuła serii jest tak samo pulpowa, jak sama postać Lobstera. Nie
zabraknie w niej tajemniczych kultów, szalonych naukowców, pięknych
kobiet i potyczek pomiędzy szpiegami różnych mocarstw (jak zwykle u
Mignoli, będą także wielkie małpy!). Historia zaczyna się w USA, w roku
1937, kiedy to niemieccy agenci próbują za wszelką cenę zdobyć
tajemniczy wynalazek doktora Kyriakosa Gallaragasa, pancerną zbroję typu
V.E.S., która łączy ze sobą najnowsze osiągnięcia techniki i
okultystyczną tajemnicę. Ostatecznie okazuje się, że nie tylko naziści
ostrzą sobie zęby na V.E.S., a w całą aferę zostają wplątani, sam Homar
Johnson, były amerykański futbolista Jim Sack i córka profesora
Kyriakosa.
Akcja opowieści nie zwalnia ani na sekundę, a jej nagłe zwroty,
pojedynki i pościgi, zdają się nie mieć końca. Mignola ubarwia historię
nawiązaniami do przygód bohaterów B.P.R.D. oraz wątkami mistycznymi.
Jest tu także sporo grozy rodem z filmów wytwórni Hammer, są także
liczne sceny żywcem wyjęte z komiksowych Opowieści z Krypty. Mówiąc krótko – jest zabawa.
Styl rysunku Jasona Armstronga i kolory Stewarda idealnie pasują
zarówno do świata kreowanego przez Mignolę, jak i do pulpowej konwencji.
Dodatkowym atutem zachodniego wydania są wieńczące każdy odcinek
artykuły na temat postaci Lobstera i jej oddziaływania na popkulturę
tamtych lat, pełne okładek komiksów o Homarze, które nigdy nie powstały i
plakatów z filmów, których niestety nigdy nie nakręcono. Mówię
niestety, bo jeśli ktoś lubi pulpową konwencję opowieści, to The Iron Prometheus
absolutnie go zachwyci. Ta seria to znakomita porcja rozrywki, a
jednocześnie jedyna w swoim rodzaju szansa na to, aby współczesny
zjadacz szeroko pojętej kultury, mógł na chwilę cofnąć się do czasów, w
których pulp magazines były pochłaniane przez tysiące ludzi.
Kilka
lat temu czytałem o tajemniczym znalezisku na jednej z farm w Arkansas,
kiedy to w dobrze ukrytym pudełku odkryto serię ponad czterystu
pulpowych magazynów. Liczne numery takich pupl, jak Argosy, czy Black Book Detective
dzięki przypadkowemu zbiegowi okoliczności zachowały się w idealnym
stanie. Znalezisko pozwoliło nam lepiej poznać kulturę popularną tamtych
lat. Pisma wystawiono na internetowych aukcjach i kolejne zeszyty
rozeszły się w mgnieniu oka, kupione przez kolekcjonerów za niebagatelne
sumki. Takie cudowne znaleziska nie zdarzają się jednak często. Setki,
jeśli nie tysiące nazwisk autorów publikujących w tamtych magazynach,
przepadły bezpowrotnie. Popadli oni w zapomnienie, nie dlatego, że
kiepsko pisali, ale dlatego, że drukowano ich na kiepskim papierze
(sic!). Dziś w czasach, kiedy niemal wszystko, co stworzymy jest
poddawane cyfryzacji, autorzy mogą czuć się bardziej spokojni. Ich
dzieła niemal na pewno przetrwają. Dzisiejsi twórcy zostaną jednak
zapomniani z innego powodu – ich historie znikną w powodzi milionów
innych, tworzonych każdego dnia i wrzucanych do sieci. Co do Homara byłbym jednak spokojny. Homar bowiem zawsze wypłynie na powierzchnię!
Łukasz Śmigiel
Co prawda homara nie czytałem, ale to się zmieni, bo Bruce Campbell mnie namówił.
OdpowiedzUsuń